21 kwietnia 2008

Byłem graczem...



Rozmowy telefoniczne nie są moja dobra strona, ale za dawnych czasów to bilem chyba telekomunikacyjne rekordy:
- Dzien dobry jest Rafał?
(po chwili)
- No siemka.
- No siemka, masz jakieś nowe?(gry)
- Nie...
- E...to narazie

Historia mojego życia zaczęła się dawno dawno temu, kiedy to imperium Siedleckie było jeszcze województwem a złe moce podstawówki coraz bardziej dawały o sobie znać. Moj ojciec zbierał wtedy takie gazetki "Młode techniki", w których były opisane jak na tamte czasy dla mnie kosmiczne rzeczy. Najbardziej intrygowała mnie czarna maszyna "do pisania"wyglądająca jak przejechana przez walec podłączona do dziwnego telewizora oraz zbiorowisko gapiów...Myślałem, patrzyłem, podziwiałem aż wkońcu dowiedziałem się ze to cos nazywa się komputer i służy do grania:) Od tej chwili po raz pierwszy zgrzeszyłem myślą...pożądałem go:)

Pewnego dnia ojciec przyniósł do domu takie czarne pudełko. Nazywało się ono Rambo. Kojarzyło mi się z gościem trzymającym rakietnice z mina w stylu "zrobię z ciebie marmoladę" na plakacie u mojego kumpla na drzwiach. Do pudelka były podczepione plastikowe dżojstiki z czerwonymi guzikami za którymi siedziałem podniecony jak nastolatek przy filmach znalezionych w szafie taty ja. Kilkanaście miesięcy później wszystkie gry przechodziłem dzięki mojemu specjalnemu szaremu dżojstikowi który kupiłem na bazarku za majtek i na którym grałem tylko ja z palcem i bez skrupułów szpanowałem przed znajomymi. Pomimo tego ze grafika była na poziomie dzisiejszych zegarków moja wyobraźnia działała jak najlepszy akcelerator NVIDI. Grając w "formule" wyobrażałem sobie tłumy kibiców oraz dym z opon a "box" - krew pot i łzy.

Pewnego dnia ojciec przyniósł do domu niemiecki katalog który był grubszy niż książka telefoniczna po kuracji w McDonald. Miedzy NRDowskimi modelkami oraz RFNowskimi materacami, robotami kuchennymi znajdował się dział "Komputiren". Na jednym z monitorów stal samochód pod domem i pomyślałem sobie wtedy ze to jest jakaś niezła gra polegająca na chodzeniu po mieście i jeżdżeniu samochodem (perspektywa jak w platformowkach:). Moja ciekawość wzbudziło stwierdzenie ojca, który znal się na kompach jak na kursie waluty Azerbejdżańskiej ze "można nawet wjeść do środka domu". Wtedy zgrzeszyłem po raz drugi...Amiga500 stała się moja muza komputerowej masturbacji:)

Pewnego dnia wraz z ojcem przyszła do mojego domu i tego dnia moje życie zmieniło się na lepsze. Niezapomniane chwile spędzone z nią w stylu "tysiące i jednej gry", pełne emocji w towarzystwie kumpli "cicho, bo się nie wgra!!!" szeleszczące ładowanie nowej, wachlowanie dyskietkami oraz dżojstikiem w „Mortal Kombat”, kreatywność w graniu „Sensible soccer” (hardcorowa także gdyż miałem połamane bolce w porcie COM a na dodatek w dżojstiku nie działał Fire wiec podpinałem myszkę, aby klikiem wybrać jakąś opcje:), odbywałem dluugie rozmowy telefoniczne z Rafałem:) i wiele, wiele innych...

Pewnego dnia ojciec zapisał mnie na kurs komputerowy. Razem ze mną chodziły totalne ciemniaki w których przodowała pewna laska, obiekt pożądana i rozmów przed wejściem do sali:) Po godzinie męki prowadzącej w końcu padano dugo oczekiwane przez wszystkich zdanie "to na dzisiaj kończymy", laska szła do domu a reszta odpalała GTA, Fife 97 oraz przeróżne gierki, które ochrzciliśmy "policjant i zlodziej","nawalanka", "karate" itp...Plastikowe feromony Amisi juz nie działały na mnie jak kiedyś...

Pewnego dnia ojciec przyprowadził do naszego domu pana, który wyglądał jak tleniony detektyw z "Żaru tropików" skrzyżowany z dyskotekowym bramkarzem. Nie przyszedł on jednak z pustymi rekami, lecz z kartonowym pudelkiem, w którym czaiła się, aby zabrać mi resztki czasu potężna jak na owe czasy maszyna zwana pieszczotliwie piecem. Piec podgrzewał nie tylko wkładane płytki z 20ma grami "bez filmików", ale także emocje, które odczuwało się w komfortowych warunkach siedząc na 4rech literach 30cm. przed monitorem w towarzystwie znajomych czekających na swoja kolejek. Dzięki Carmageddonowi można było zafundować darmowa trepanacje narządów nie tylko uciekającym spod kol zlepkiem pikseli imitujących ludzi, ale także zlepkiem pikseli w kształcie krówek jelonków, itp. co doprowadzało obrońców moralności do wybielonej gorączki:) Mistrzostwa świata na twoim monitorze i nawet ukochana drużyna San Marino zdobywa gola z Brazylią z przewrotki z polowy boiska:) W końcu piłką przypominała skórzana szmatę na wirtualnej soczystej murawie a nie kwadratowe pudełko na zielonym prostokącie a zawodnicy nie różnili się od siebie tylko koszulka oraz nazwiskiem:) Jazda na deskorolce nie kończyła się złamanym i wbitym w śledzionę żebrem a ratowanie świata był tylko kwestia kodów na nieśmiertelność oraz na wszystkie bronie:)

Niestety tylko MaxFactor jest w stanie zatrzymać czas (u 15tolatki), który płynąc nieubłagalnie sprawiał ze magia oraz zaangażowanie grania coraz bardziej zanikała. Ramu juz nie starcza, grafika się tnie jak desperat elementem służącym do golenia a muzykę z gry można kupić w sklepie lub ściągnąć z netu. Teraz wraz z włożeniem płytki DVD rodzą dylematy o ile trzeba zmniejszyć detale, aby obejrzeć sobie chociażby pokaż slajdów, które wyglądają lepiej w gazecie niż na monitorze...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pamietam jak graliśmy we Franko, cudowna gra z mnóstwem niecenzuralnych słów i krwią, którą chowaliśmy z rafałem przed mamą... a i pamiętam jak nie pozwalaliści mi grać z wami, bo niby przeze mnei psuły się dżojstiki i gry się wieszały, to był bardzo smutny okres mojego życia ;)heehe
gocha